11.21.2016

Jeśli planujesz emigrację do Wielkiej Brytanii albo znasz kogoś takiego, kto już tam jest - koniecznie przeczytaj!

Jestem emigrantem z Polski mieszkającym w Anglii od stycznia 2007 roku. Po wymaganym okresie 6 lat pobytu w tym kraju,  uzyskałem obywatelstwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz nabyłem prawo do posiadania paszportu moje nowej Ojczyzny.

Chciałbym opisać sytuacje podczas urzędowych formalności, jakie czekają na polskich obywateli, planujących pozostać na zawsze obywatelami-poddanymi Jej Królewskiej Mości Elżbiety II.

Aby uzyskać obywatelstwo brytyjskie, należy spełnić szereg wymogów. Nie wolno dać się zmylić tym, że będąc obywatelem Unii Europejskiej , mamy nieograniczone prawo pobytu w Wielkiej Brytanii. Owszem, ale myśląc o zdobyciu brytyjskiego paszportu, te zasady należy porównać z tym, czego wymaga od Polaków formalnie brytyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych (Home Office) aby stać się obywatelem tego kraju. Niektóre wymogi, z powodu zwykłego przeoczenia lub braku zamiłowania do gromadzenia wszelkich dokumentów - mogą być trudne do spełnienia. Dzisiaj skoncentruję się na kilku najważniejszych sprawach.

Instytucją podejmującą decyzję o naszym stałym pobycie a następnie obywatelstwie Wielkiej Brytanii jest tutejszy Urząd Ochrony Granic Zjednoczonego Królestwa przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych czyli United Kingdom Border Agency at Home Office.

Aby ubiegać się o obywatelstwo Zjednoczonego Królestwa  już po pierwszym roku pobytu i stałej, nieprzerwanej pracy musimy zdobyć niebieską kartę rezydenta. Po kolejnych pięciu latach pobytu i wciąż stałej, nieprzerwanej pracy musimy zdobyć niebieską kartę stałego rezydenta. Dopiero po roku posiadania tej karty – i nadal nieprzerwanej pracy, możemy złożyć wniosek o nadanie obywatelstwa Zjednoczonego Królestwa (czyli: Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej).

 W procesie ubiegania się o stały pobyt po 6 latach, a po 7 latach o obywatelstwo - United Kingdom Border Agency at Home Office wymaga podania, kiedy i w jakim mieście przekroczyło się po raz pierwszy granicę Wielkiej Brytanii. Kto przyleciał samolotem, poda nazwę lotniska. Kto przybył przez Eurotunel na platformie pociągu, podaje „Channel Tunel/ Folkestone”. Następnie na wnioskach o stały pobyt, a później – o obywatelstwo, musimy wymienić każde przekroczenie granicy Zjednoczonego Królestwa  podczas naszego pobytu na jego obszarze. Przekroczenie nieobecności w United Kingdom o określoną przepisami ilość dni, o tyle przesuwa w czasie nasze prawo do rozpoczęcia procedur formalnych. Po za tym musimy podać kierunek, powód i datę wyjazdu, datę powrotu oraz ilość dni spędzona poza  United Kingdom. Musimy następnie wszystkie dni zliczyć razem. Do liczby dni pobytu poza Zjednoczonym Królestwem nie dodajemy dnia wyjazdu i dnia powrotu. Zliczamy tylko „środkowe dni” naszej nieobecności z dala od Dworu Jej Królewskiej Mości.

Dlaczego we własnym interesie musimy rejestrować KAŻDĄ naszą podróż zagraniczną? Ponieważ nasze każde przekroczenie granic jest dokładnie rejestrowane w systemie nadzoru nad obywatelami i będzie źle, jeśli na naszym wykazie podróży zabraknie choćby jednej z nich. Podam przykład spod Manchesteru, dlaczego to jest ważne.

Pewien młody Czech przyjechał do Wielkiej Brytanii w 2005 r. Od początku beztrosko podróżował po świecie. W latach 2006 i 2007 był w Turcji, odwiedził Egipt, pojawił się w Arabii Saudyjskiej. Po prostu lubił zwiedzać Bliski Wschód. Gdy w 2011 złożył wniosek o stały pobyty, w wykazie zabrakło wyjazdów do Egiptu i Arabii Saudyjskiej, bo chłopak po kilku latach nie zachował biletów czy innych danych związanych z tymi podróżami. Po 6 tygodniach od wysłania wniosku, kolega otrzymał wezwanie do stawienia się w biurze Border Agency w Liverpoolu. Tam potraktowano go bardzo surowo. Długo, przez wiele godzin przesłuchiwano go, dlaczego chciał zataić swoje podróże do krajów arabskich. Nie obeszło się oczywiście bez sugestii o powiązania z islamskimi terrorystami, ponieważ śledztwo przeprowadzone w miejscu zamieszkania chłopaka wykazało, że sympatyzował z muzułmanami, z którymi pracował. Miał nawet wśród nich kolegów, z którymi spędzał czas poza pracą. Brytyjczycy uznali to za wysoce podejrzane w stosunku do obywatela Czech, ponieważ tutejsze władze mają opinię o Czechach, Słowakach, Polakach czy w ogóle o przybyszach z krajów byłego Bloku Wschodniego jako o islamofobach (o homofobii nie wspominając...)! Zmuszono chłopaka do tego, aby dotarł do biur podróży, które organizowały jego wyjazdy w 2006 i 2007 roku do Egiptu i Arabii Saudyjskiej i zdobył dane o tych wycieczkach. Na szczęście dla niego, zrobił to, sporządził szczegółowy raport z przebiegu tych podróży i dopiero na tej podstawie uznano, że była to tylko wycieczka turystyczna, a nie żaden wyjazd szkoleniowy dla terrorystów islamskich...

Przy okazji małe ostrzeżenie dla Polaków: mimo, że władze Wielkiej Brytanii oficjalnie symulują tolerancję dla islamu i poprawność polityczną w ogóle, „prywatnie” uważają jednak za wysoce podejrzane, gdy Polacy lub Czesi kumplują się z muzułmanami po godzinach pracy! Więc osobiście radzę przemyśleć ewentualne bliższe relacje towarzyskie z mężczyznami-muzułmanami. Nieoficjalnie, dla władz, są one po prostu podejrzane...

I tyle o kwestiach podróżowania przez okres zamieszkiwania w Zjednoczonym Królestwie, przed ubieganiem się o prawo stałego pobytu i tutejsze obywatelstwo.

Następny problem pojawia się w związku z udowodnieniem naszego pochodzenia. Za każdym razem, gdy ubiegamy się o stały pobyt oraz obywatelstwo,  musimy podawać pełne imiona i nazwiska rodziców, nazwisko panieńskie matki, oraz miejsce i daty ich urodzenia. Gdy szczęśliwie już staniemy się obywatelami Wielkiej Brytanii czeka nas kolejna „pułapka” na formularzu wniosku o wydanie brytyjskiego paszportu. Otóż jeśli nasi rodzice urodzili się poza Wielką Brytanią i nie byli jej obywatelami, musimy podać dokładną datę ich ślubu! Ale to nie wszystko. Musimy również podać daty, miejsca urodzenia oraz daty ślubów naszych dziadków! Oznacza to, że w naszym własnym interesie jest to, aby z pomocą rodziny, lub na podstawie posiadanej wiedzy o rodzinie, odszukać potrzebne dane w urzędach stanu cywilnego. Nie jest to trudne w przypadku młodszych osób i tych, których rodzice i dziadkowie są wśród żywych. Problem pojawia się, gdy informacje takie chce zdobyć ktoś, kogo rodzice i dziadkowie już od dawna nie żyją. Albo kto znajduje się w takiej sytuacji jak autor niniejszej relacji, gdy rodzina „za karę”, że jest gejem i ateistą - zerwała z nim wszelkie kontakty, a który  w sumie dlatego też opuścił Polskę... W takich okolicznościach zdobycie historycznych informacji o dziadkach dostarcza sporo emocji.

Ja osobiście  znając kilka danych o dziadkach, szczęśliwie dotarłem do urzędów stanu cywilnego, które posiadały potrzebne dane.  Szczęśliwie urzędnicy w poszczególnych USC wykazali dużo dobrej woli. Na podstawie szczątkowych informacji o moich dziadkach, którzy poumierali nawet 20 lat przed moim urodzeniem się, np. dziadek ze strony taty został zamordowany w niemieckim obozie dla oficerów w Oranienburgu w 1942 r., urzędnicy USC odnajdywali wskazówki, gdzie czego szukać, choć dane o dziadkach były ukryte w głębokich archiwach USC. Na szczęście w Polsce dane przechowywane są przez 100 lat. Było więc możliwe dotarcie do takich danych, które dotyczyły zdarzeń po 1910. Jednak nie byłoby już łatwo dotrzeć do dat urodzin moich dziadków w XIX wieku. Na szczęście ich akty małżeństwa i zgonów były jeszcze w archiwach USC.

Przy tej okazji chciałbym wykazać bezcelowość gromadzenia danych przez parafie rzymsko-katolickie w Polsce. Otóż w swej naiwności, zanim zgłosiłem się do urzędów stanu cywilnego, skierowałem swoje zapytania do tych parafii, gdzie moi rodzice i dziadkowie się urodzili i gdzie zmarli oraz gdzie prawdopodobnie wzięli ślub. Na kilkanaście listów wysłanych do znajdujących się w Polsce kancelarii parafialnych kościoła rzymsko-katolickiego, odpowiedź otrzymałem  e-mailem TYLKO OD JEDNEJ i to w takim stylu, że proboszcz nie ma czasu i nie wiadomo, kiedy znajdzie czas na ewentualne poszukiwania potrzebnych mi danych! Oczywiście nigdy nie dosłał mi potrzebnych danych...

W tym momencie stawia to pod znakiem zapytania celowość i sens gromadzenie przez kościół katolicki w Polsce danych osobowych Polaków, skoro nawet nie zamierza tych danych później udostępniać osobom zainteresowanym. Zgodnie z polskim prawem posiadam prawo do pozyskiwania danych o swoich bliskich! Mimo to, ani jedna parafia rzymsko-katolicka nie udostępniła mi danych o moich przodkach. ANI JEDNA!!! Jest to więc kolejny dowód na to, że kościół katolicki łamie polskie prawo w zakresie przechowywania danych, skoro nie zamierza ich udostępniać osobom upoważnionym. Gromadzi je, ale po co?! Jak widać to na moim przypadku, na pewno nie z pożytkiem dla Polaków...

Inny problem pojawił się przy okazji zbierania danych dziadków: wiele osób sugerowało, aby wpisywać fikcyjne dane dziadków, w przekonaniu, że władze Wielkiej Brytanii nie posiadają możliwości weryfikowania takich danych. Otóż jest groźny błąd w takim myśleniu. Nie wiem, czy wszyscy w Polsce pamiętają, co się wydarzyło po 1989 roku, gdy Polska otworzyła się na Zachód?

Otóż kraj nasz został zalany masowo odwiedzającymi nasz kraj... mormonami z USA, którzy zaproponowali polskim władzom interesujący „handel wymienny”. Otóż mormoni mają bzika na punkcie gromadzenia danych o urodzinach ludzi na całej Ziemi. W Salt Lake City w stanie Utah w USA jest olbrzymi bunkier, gdzie zgromadzono już w zasadzie wszystkie kopie ksiąg urzędów stanu cywilnego z całego chrześcijańskiego świata, gdzie takie księgo były prowadzone.

Mormoni kopiują kartka po kartce state rejestry i następnie wprowadzają takie dane do komputerowej bazy danych. Nazwisko po nazwisku, datę po dacie. Robią to, ponieważ religia mormonów nakazuje dokonywać tzw. chrztów mormońskich, również osób zmarłych! Każda osoba na Ziemi, o której istnieniu mormoni posiadają ślad w dokumentach, jest przez nich „wirtualnie chrzczona”, „na odległość”, również post-mortem (po śmierci). Dlatego po 1989 roku mormoni zaproponowali polskim władzom, że każdy urząd stanu cywilnego w Polsce otrzyma kserokopiarkę lub nawet kilka. Zapewniono również dostawę zapasu tonerów do tych kopiarek. Wszystko w zamiana za to, jeśli uzyskają prawo do zarchiwizowania  WSZYSTKICH  ksiąg urzędów stanu cywilnego. Z posiadanej przeze mnie wiedzy, doszło do pomyślnej współpracy i być może dziesiątki tysięcy kserokopiarek zalało w jednym momencie całą Polskę a jednocześnie mormoni skopiowali co się dało!

Dzięki temu powstała największa na Ziemi baza danych o mieszkańcach Polski. Oczywiście przy okazji wszyscy zostaliśmy ochrzczeni w obrządku mormońskim, „na odległość”. Baza ta jest wciąż aktualizowana i dostęp do niej może mieć każdy przez internet po zapłaceniu określonej kwoty. Nie mam więc wątpliwości, że również władze Wielkiej Brytanii mogą korzystać z tej bazy danych. A ponieważ mormoni posiadają prawdopodobnie wszystkie historyczne kopie ksiąg urzędów stanu cywilnego z Polski, należy spodziewać się, że również dane Polaków są dostępne w tej mormońskiej bazie danych.

Dlatego według mnie nie jest wskazane wpisywanie w naszych dokumentach w Wielkiej Brytanii fikcyjnych danych dziadków, gdy nie mamy szybkiej możliwości dotarcia do ich danych. Po co ryzykować, że dane naszych dziadków odnajdzie urzędnik Home Office w bazie danych u mormonów? Zostaniemy oskarżeni o fałszowanie danych o swoim pochodzeniu?!  Lepiej poświęcić trochę więcej czasu, napisać kilkanaście listów do urzędów stanu cywilnego po to, aby zdobyć prawdziwe dane o dziadkach. Jednocześnie jest to wciąż taniej, niż wykupienie abonamentu u mormonów na dostęp do ich bazy danych, który w chwili obecnej kosztuje równowartość ok. 500 zł. A za tyle to USC wydadzą nam wszystkie oryginały aktów urodzenia, małżeństwa i zgonów rodziców i dziadków. I jeszcze zostanie sporo pieniędzy na znaczki. A na pewno uchroni nas to od oskarżenia przez władze Wielkiej Brytanii, że coś próbujemy ukrywać przed naszą nową Ojczyzną...

Procedura zdobywania paszportu poddanego Jej Królewskiej Mości Elżbiety II kończy się przesłuchaniem w najbliższym Passport Office, gdzie z pamięci musimy wyrecytować i przeliterować dane naszych rodziców, i oczywiście - nasze własne. Dobrze jest też znać nazwiska naszych sąsiadów oraz wiedzieć kiedy urodziła się osoba poręczająca nasz wniosek paszportowy. Po prostu musimy dobrze się przygotować na takie spotkanie.

A wszystko szczęśliwie kończy się dostawą do domu własnego paszportu. Od tej chwili zaczyna się nowy rozdział w życiu jako ziomala agenta Jamesa Bonda i Jasia Fasoli!
http://www.tokfm.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz